Zawsze z niedowierzaniem patrzyłam na osoby, które po długoletnim związku, wszem wobec ogłaszanym jako miłość, aż po grób, po niespełna kilku miesiącach wpadały w sidła nowego uczucia. Oczywiście, nie mówię, że powinny pokutować takim sam okres czasu, jaki owy związek trwał. Nic z tych rzeczy. Jednak uważam, że na wszystko trzeba czasu. Przelotne zabawy, romanse, by na nowo poczuć smak wolności jest dla mnie jak najbardziej zrozumiałe. Jednak kiedy widzę, że takowa osoba pakuję się w poważny związek zapala mi się czerwone światło w głowie.
Nie chce patrzeć na ten związek przez pryzmat tej osoby po rozstaniu. Chce na to spojrzeć przez pryzmat tej nieświadomej osóbki, która staje się dla niej ostoją. Jest niczym poduszka, w którym wypłakujemy się gdy mamy zły dzień. Robi za tampon emocjonalny, chusteczki, wszystko po to, żeby na twarzy zagościł uśmiech. Staję się przyjacielem, powiernikiem, a z czasem też i kochankiem. Miedzy pocieszanym, a pocieszającym rodzi się uczucie. Ten drugi angażuje się w to w 100%. Daje z siebie wszystko, w końcu wie przez co jego ukochany/ukochana przeszedł. Wie, że musi go chronić i nigdy nie skrzywdzi jak jego poprzednik/poprzedniczka. Wie o tym dobrze, że musi być cierpliwy i wszystko wymaga czasu. Kiedy widzi, że jego starania przynoszą efekt, serce zaczyna radośnie mu tańczyć, wiruje jego cały świat. Już widzi najbliższą przyszłość. Czyni ku temu kroki aby stała się ona realnym...
Jednak pewnego popołudnia słyszy:
- Ja wiem, tyle dla mnie zrobiłeś, jestem Ci bardzo wdzięczna/ny... Przepraszam, że Cię skrzywdziłam/łem... Jednak ja ją/jego nadal kocham... On/Ona się zmienił...
Świat pocieszyciela legł w gruzach. Osoba, która zarzekała się, że były/ła nic dla niego nie znaczą, która mówiła, że jest dla niej/niego taki dobry, że nie wie co by bez niego zrobił/ła oświadcza nagle, że nigdy do niego nic nie czuła.
Pocieszacz czuję się jak zabawka. Jak chusteczka, który miała służyć do wytarcia łez, jednak już się zużyła i jest niepotrzebna. Zainwestował tyle czasu i uczucia w drugą osobę, by na końcu usłyszeć:
"Przepraszam, że Cię skrzywidziłem/łam"
Pocieszacz czuję się jak zabawka. Jak chusteczka, który miała służyć do wytarcia łez, jednak już się zużyła i jest niepotrzebna. Zainwestował tyle czasu i uczucia w drugą osobę, by na końcu usłyszeć:
"Przepraszam, że Cię skrzywidziłem/łam"
Ja patrząc na takie scenki zastanawiam się zawsze jak można być takim egoistą i tak wykorzystać drugą osobę? Ktoś powie "wielka miłość". Wielkie uczucie, którego poskromić nie można. Nie przeczę, tak może być. Jednak wchodząc w nowy związek powinniśmy być pewni, że wszystkie sprawy mamy pokończone, a osoba która o nas zabiega nie jest tylko zabawką na otarcie łez.
Podobno zdrada jest jedną z najgorszych rzeczy jaką można wyrządzić drugiej osobie. Ja jednak dodałabym tutaj rzecz jak dla mnie równorzędną: usłyszeć od drugiej osoby, że nigdy nas nie kochała.
Podobno zdrada jest jedną z najgorszych rzeczy jaką można wyrządzić drugiej osobie. Ja jednak dodałabym tutaj rzecz jak dla mnie równorzędną: usłyszeć od drugiej osoby, że nigdy nas nie kochała.
Szminka.
Już widzę u Ciebie te kąciki ust rozszerzające się od ucha do ucha.
"Miłość, aż po grób". Otóż przypominam osobnikom lepiącym się do tej
zwodniczej tezy, że jesteście w błędzie! Otóż w tym momencie, w chwili,
kiedy związek oddycha pełną piersią, nurkując w uczuciu szczęścia. To
mają pełne prawo do takich deklaracji. Mamy potępiać te odważne słowa?
Dlaczego? Czy student, obiecujący swoim rodzicom, że skończy kierunek,
to poważne przegięcie? zobowiązujące do zamykania ust? naprawdę?- Synu, skończysz tę psychologię?
- Nie mogę Ci odpowiedzieć, gdyż istnieją pewni ludzie, którzy tylko czekają, aby potwierdzić swoje sklejane chińskim klejem terorie.
- Więc nie licz na finansowanie. Ty jełopie!
Emocje emocjami, ale trzeba żyć dalej. Kiedy tracimy codzienność z bliską dla nas osobą. To nie siedzimy na dupie, czekając na cud, rozpamiętując przeszłość. Żyjemy teraźniejszością do jasnej cholery! A najlepszym sposobem na to jest poznawanie nowych ludzi. Wchodzenie w nowe związki, bez łatek chłonnego papieru.
Nie da się ukryć, że czasami jest się ze stratą ciężko pogodzić. Atakują nas wspomnienia, co wpływa na uczucie do partnera. Niestety takie mamy mózgi, naturę. Nie da się z tym walczyć tak, aby wygrać. Można potępiać komentując innych, wyliczać na doświadczeniach znajomych... lecz czy coś to zmienia? Nie.
Życie według schematów "powinno się" prowadzi do tego, czego by się nie chciało. Serio ;) Trzeba planować, ale najważniejsze to przyjąć do wiadomości, że może nie wyjść i pogodzić się z tym.
Ach te ludzkie emocje. Jak dobrze być Marsjaninem, ganiającym po czerwonej planecie ;)
Koszula.
Piszesz o czymś, w czego środku się aktualnie znajduję. Nie osobiście, ale przez koleżankę, która zasypuje mnie szczegółami z tego, co ją niedawno spotkało. Jej partner, byli razem pięć lat, ją zostawił i od razu wszedł w inny związek, poważny na tyle, że niemal od razu zamieszkali razem. Tylko, w odróżnieniu od tego, o czym piszesz, wydaje mi się, że on nie wróci do mojej koleżanki, bo zwyczajnie odszedł do tej drugiej, choć koleżanka mówi, że wcale nie tamta była powodem rozstania. Ale że niby się tak nagle zakochał? Wracając jednak do sedna Twojej notki: masz rację, to podłe wykorzystać kogoś jako pocieszyciela, tak rozważnie i z premedytacją.
OdpowiedzUsuń